Forum Teozofia.pl - nowa domena Strona Główna

 Czakry, kundalini

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
prajn
Administrator



Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 118
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Sob 13:16, 13 Gru 2008    Temat postu: Czakry, kundalini

Obecnie w internecie mozna znalezc wiele "rad" jak pobudzic czakry czy energie kundalini przez nie plynaca.

Chcial bym przestrzec przed tego typu metodami. Praktykowanie tych roznych rad bez nalezytego Nauczyciela przyniesc moze bardzo przykre konsekwencje, uszczerbek na zdrowiu fizycznym jak i psychicznym.

Najlepsza i najbezpieczniejsza metoda pobudzenia czakr jest odpowiednia postawa zyciowa, praca nad swoim charakterem. Kontrola emocji i mysli.


Ostatnio zmieniony przez prajn dnia Sob 13:17, 13 Gru 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dezerter




Dołączył: 21 Gru 2006
Posty: 55
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Inowrocław

PostWysłany: Śro 12:19, 17 Gru 2008    Temat postu:

Dzięki Prajn, za ten watek, cieszę, się, że jesteś tak odpowiedzialnym i uczciwym teozofem, aby takie niepopularne czy wręcz "niepoprawne New Age-owo "Wink ostrzeżenie umieścić, na tym forum.
W pełni się zgadzam z tym co piszesz.
Droga na skróty jest kusząca, ale zawsze prowadzi przez wertepy, nieużytki i obfituje w niebezpieczeństwa - w rozwoju duchowym jest to nie wskazana ścieżka, a na pewno nie dla wszystkich.
Przeskoczenie pewnych etapów, sprawia, że stajemy nieprzygotowani i niegotowi wobec wyzwań które mogą przynieść nam nie tylko fizyczną i psychiczną (jak piszesz) szkodę ale również duchową.
Zastanów się drogi czytelniku czy pozwoliłbyś 10 letniemu dziecku obsługiwać
koparkę wielotonową, stację wysokiego napięcia, czy kałasznikowa
dorośli (osoby przygotowane) radzą sobie z tym całkiem dobrze i jest to bezpieczne, ale osoba nieprzygotowana...

Ktoś powie - a tam pierdzielą smutki - przecież miliony hindusów to robi!
- Prawda, ale pod okiem Mistrza!

A na Zachodzie - od zawsze mądre książki "ezoteryczne" zaznaczały (jak to robi Prajn), że najpierw kształtowanie woli, charakteru, krystalicznego morale (min brak egoizmu) i wyzbycie się strachu a później dopiero branie "byka za rogi".
Jeśli zrobimy to solidne przygotowanie, to "moce" same przyjdą ale tak naprawdę wówczas zrozumiemy, że nie są nam one do niczego potrzebne
czego sobie i wam życzę
jak również Świątecznego nastroju pełnego Miłości - niech was wypełni i przepełni, abyście mogli się dzielić Nią z innymi
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Fagot




Dołączył: 05 Gru 2009
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Bielsko-Biała

PostWysłany: Sob 17:16, 05 Gru 2009    Temat postu:

Zgadzam się z Dezerterem. Praca nad sobą i samodoskonalenie to najlepsza droga. Jak chodzi o Mistrzów, którzy ostatnio dosłownie "sieją się" dookoła, ktoś właśnie wrócił z Indii i "wie" o co chodzi, ktoś "ćwiczy" jogę i medytajcę od kilku lat w znanej szkole i też już "wie" i może nauczać w jakimś centrum handlowym itp itd Tu istnieje pewne niebezpieczeństwo wypaczenia prostych zasad. Jednak skoro jest zapotrzebowanie, to pojawia się podaż... Może to wcale nie taka zła tendencja? Może każdy znajduje takiego Mistrza na jakiego zasługuje (tj., jakie ma wibracje?)?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
prajn
Administrator



Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 118
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 11:21, 08 Gru 2009    Temat postu:

Fagot napisał:
i może nauczać w jakimś centrum handlowym itp itd Tu istnieje pewne niebezpieczeństwo wypaczenia prostych zasad. Jednak skoro jest zapotrzebowanie, to pojawia się podaż... Może to wcale nie taka zła tendencja?


Zabawnie to ujoles Smile Niestety taka jest prawda to zapotrzebowanie na latwe, szybkie i proste "oswiecenie" stawarza psedo mistrzow i ich parktyki ktore moga wyrzadzic bardzo realna krzywde.

Wystarczy wpisac w Google eozteryka, projekcja astralna czy Mistrzowie Wschodu. Mozna np. znalezc "dobra rade" mowiaca ,ze niektore narkotyki wywoluja projekcje astralna...jest to calkowicie bledne rozumowanie.

Droga okultysty to ciagla praca nad soba w stawaniu sie lepszym czlowiekiem nie ma skrotow.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
majka




Dołączył: 21 Sie 2010
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: kraków

PostWysłany: Wto 15:23, 24 Sie 2010    Temat postu:

To wszystko prawda, niemniej jednak spotkanie mistrza na swej drodze jest niezwykłą przygodą i niezwykłym szczęściem. Samodzielna praca nad sobą jest niezbędna ale Mistrz daje szansę pójścia naprzód milowymi krokami.
Kwestia jest jednak znalezienia Mistrza . Ja jednak uważam ,ze Mistrz się znajduje wtedy gdy człowiek już jest na to gotowy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dezerter




Dołączył: 21 Gru 2006
Posty: 55
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Inowrocław

PostWysłany: Czw 13:54, 26 Sie 2010    Temat postu:

Piękny slogan, ale czy prawdziwy?
w polskich warunkach raczej znajdziesz szarlatana/oszusta niż mistrza, no chyba, że Kraków w swej klimatyczności jest wyjątkiem
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Immanuel
Administrator



Dołączył: 27 Cze 2010
Posty: 32
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pon 2:18, 30 Sie 2010    Temat postu:

Czasem jednak kundalini uwalnia się samo pod wpływem różnych doznań jak wypadek, silny ból itd.
Z pewnych powodów chorobowych musiałem nosić wenflon. Niechcący doszło do infekcji. Początkowo nie kojarzyłem pewnych tego następstw. Wenflon wyjąłem, gdy zauważyłem zaognienie, zrobiłem okład i część. W ogóle nie zorientowałem się (lekarze z resztą też), że mam zakażenie krwi. Pierwsze objawy tego co miało nastąpić pojawiły się w części lędźwiowo-krzyżowej. Wyglądało to tak, jakbym miał zapalenie korzonków nerwowych, ale ból był tak dokuczliwy, że nie pomagało 200 tramalu z dwoma nurofrenami forte. Po dwóch dniach przestałem brać środki przeciwbólowe, bo zaczęły mi się trząść ręce. Ból narastał. Lekarze nie wiedzieli co mi jest, żadne leki na zapalenie korzonków nie działały. Trzeciego dnia około południa zupełnie nagle i niespodziewanie poczułem potworny prąd idący spiralnie do góry od okolic krzyża, jakby po obrzeżu ciała, ale czułem go w całym wnętrzu na poziomie, gdzie ten prąd przechodził. Działo się to bardzo szybko, ale myśli szły jeszcze szybciej. Przez mózg przeszło – co to jest czyżby to kundalini? Gdy dotarł do klatki już wiedziałem, byłem pewny, że to ta siła. Doznałem strachu. Byłem bardzo wystraszony, bo nie wiedziałem, czym to się skończy. Przeszedł do góry przez klatę i poszedł w lewą rękę, tą po wenflonie, potem się cofnął do klaty w okolice serca i spokojnie spłynął do dołu na swoje miejsce. Pierwsze co pomyślałem – skończyło się i żyję. Wszystko odbyło się błyskawicznie, ale nie potrafię ocenić, czy był to ułamek sekundy, czy też sekundę, a może trochę dłużej. Odbieram to tak, że było to w dwóch fazach – jedna to ten spiralny obrót po ciele z powrotem do serca, drugi to spływ do czakry. Czasowo fazy były jakby sobie równe. Kompletnie nie wiedziałem, co się stanie dalej, jakie będą konsekwencje, a może już są, albo taki a nie inny przebieg coś oznaczają, może to, co się już dzieje w organizmie. W nocy tak cierpiałem, że żona wezwała nad ranem dyżurnego lekarza z przychodni. Ta idiota (przepraszam) nawet mnie nie zbadał, spojrzał tylko na popielniczkę i stwierdził, że jak nie będę palił, to nie będę chorował i wyszedł. Przy takim bólu weź nie pal. Postanowiłem poczekać, aż wróci z urlopu moja lekarz rodzinna. Kolejne trzy dni cierpiałem w strasznych bólach i wysokiej gorączce. Powoli zacząłem się przyduszać. Do lekarza poszła żona, a ja rozmawiałem z nią tylko telefonicznie. To jej wystarczyło. Dała skierowanie i kazała natychmiast do szpitala. Tam już po pierwszych badaniach podstawowych zorientowali się z czym mają do czynienia. Sepsa. Miałem zaatakowane wszystkie narządy wewnętrzne. Wolne od infekcji były nogi, prawa ręka i głowa. Po szczegółowych badaniach stwierdzili, że najgroźniejszy i największy ropień jest na zastawce serca. Dziwili się tylko jednemu – dlaczego nie ma infekcji i ropni w głowie. Błyskawicznie skojarzyłem to, co zdarzyło się w domu, z tym co teraz stwierdzają. Odpowiedziałem niemal automatycznie, że głowa nie będzie zajęta. Zdziwili się i nie rozumieli skąd z taką pewnością odpowiedziałem. Nie tłumaczyłem, bo i tak nic z tego by nie zrozumieli. W końcu ropień w sercu pękł i syf poszedł do obiegu płucnego, zrobił zator i zawał prawego płuca. W zastawce została japa jak cholera. Po miesiącu walki z zakażeniem, zaczęło się wycofywać. Po kolejnych dwóch tygodniach ważyłem niespełna 45kg. Ale jeszcze chodziłem o własnych siłach, a lekarze twierdzili, że nie powinienem żyć. Tego też nie umieli wyjaśnić. Twierdzili, że mam wyjątkowe siły witalne (jeden na tysiąc). Po dwóch miesiącach w szpitalu byłem już ruiną człowieka, ale dalej byłem wstanie chodzić. Wiedziałem, że na dokładkę na jelitach rozwija się nowotwór (potem dowiedziałem, że były dwa guzy). Nie nadawałem się do jakiegokolwiek działania z tym śmieciem. Wyszedłem na własną prośbę i w domu fitoterapią załatwiłem oba guzy. Nikt nie wierzył, że przeżyję, ale ja miałem potężną chęć życia i ufność w siebie. Zwyciężyłem. Pobyt w szpitalu przypadał na wrzesień do początków listopada, prawie cały czas pochmurno. Owszem, zawsze miałem dużo prany, no ale nie tyle, by starczyło na cały ten czas. Gdy słabłem i wydawało się, że zbliżam się do... nagle zupełnie bez mojej ingerencji, bez mojej wiedzy i jakichkolwiek działań z mojej strony czułem, jak strumień energii spływa we mnie i ja ożywałem, ale w tym czasie ktoś opuszczał ten padół. Nie potępiajcie mnie. Nie miałem na to najmniejszego wpływu, nic nie mogłem poradzić, ale dokładnie zdawałem sobie sprawę z tego, co się dzieje. Było mi z tym byle jak i chciało mi się wyć, niekiedy płakałem. Zdarzyło się raz, że proces się zaczął i na sali obok facet zaczął schodzić, błyskawiczna reanimacja, nastąpiła przerwa przez parę sekund w poborze energii i po chwili rusza na nowo. W końcu przestaje płynąć. Lekarze szczęśliwi, że odzyskali człowieka, odwracają się, a na sąsiednim łóżku za ich plecami drugi pacjent zszedł. Jego już nie uratowali. Czułem się strasznie, wiedziałem co się stało i nie mogłem o tym z nikim nawet pogadać. Do dziś się zastanawiam, czy to wcześniejsze uwolnienie się kundalini, miało wpływ na późniejsze wampirowanie i ciągnięcie prany? Czy to mogło mieć jakiś związek? Nikomu nie życzę takich przeżyć i niech nikt nie uwalnia kundalini, jeśli nie jest do tego przygotowany. Długo się zastanawiałem, czy to w ogóle opisać, ale w końcu się zdobyłem.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
prajn
Administrator



Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 118
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pon 9:49, 30 Sie 2010    Temat postu:

Bardzo smutna historia, cieszy mnie i podziwiam ,ze znalazles sile ,aby przez to przejsc. Podobno nie ma rzeczy niemozliwych a wszystko zaczyna sie i konczy w "glowie".

Co do przypadku "wampiryzmu" ktory opisujesz to ciezko stwierdzic czy faktycznie wyciagales z nich energie czy moze z otoczenia - ktos z jasnowidzeniem mogl by to stwierdzic bedac wtedy na sali. Jedno jest pewne nie masz co siebie obwiniac.

Zycze wszystkiego dobrego !
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Immanuel
Administrator



Dołączył: 27 Cze 2010
Posty: 32
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pon 10:19, 30 Sie 2010    Temat postu:

Hmmm mówisz siła wewnętrzna w głowie. To jest to. Nikt we mnie już nie wierzył, patrzyli na mnie jak na zombi. Ale ja wiedziałem, że muszę dla kokoś żyć, że komuś będę na pewno potrzebny i muszę dla Niej żyć. Synowa była brzemienną z moją pierwszą wnuczką, a ja już ostałem się jako ostatni z żyjących dla Niej dziadków. W dzieciństwie bardzo mi brakowało dziadka i to była ta siła, która mnie trzymała przy życiu i pchała do przodu. Na pewno znajomość fitoterapii i apiterapii znacząco mi pomogła, ale ta wewnętrzna siła, to poczucie konieczności życia dla wnuczki, było motorem napędowym. Urodziła się 24 grudnia, w dniu, który symbolicznie uznajemy za narodziny Wielkiego Mistrza. Czy to nie piękne? Oj rozczulać się zaczynam.

Teraz już nie obwiniam siebie za ten wampiryzm, ale wtedy było to tragiczne, traumatyczne przeżycie. To nie było z otoczenia. Ja dokładnie zdawałem sobie sprawę skąd pochodzi prana i dlatego tak to przeżywałem. Czasami nachodziły mnie myśli skończenia tej "zabawy", bo była kosztem innych. Nie miałem na to wpływu żadnego, kompletnie nie mogłem nic zrobić, czułem tylko kogo wykańczam, nawet z innej sali i czułem dokładnie, że to się dzieje. Dla mnie było to makabryczne doznanie i musiałem tłuc się z myślami. Przecież nie chciałem nikogo krzywdzić, jak z resztą my wszyscy teozoficznie usposobieni, mamy to we krwi.


Ostatnio zmieniony przez Immanuel dnia Pon 10:21, 30 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Teozofia.pl - nowa domena Strona Główna -> Rozmowy ogólne Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gBlue v1.3 // Theme created by Sopel & Programosy
Regulamin